piątek, 30 marca 2012

Dlaczego Konin ?

Miasto_Konin_Herb.jpg 
Dawno temu, kiedy trawy łąkowe były bujne i soczyście zielone, a Warta w przejrzystej wodzie beztrosko ryby i raki piastowała, nie było jeszcze naszego miasta. Rozległe błonia, z rozlewiskami wodnymi, które kapryśna rzeka pracowicie latami wyrzynała, były ostoją dzikiej zwierzyny. Wśród łóz, tych co wiosną białymi puszystymi kotkami się pokrywają, łosie brodate po błotach brodziły, a skoczne jelenie i płochliwe sarny pasły się na grądach, bacząc na wilki i rosomaki, które z gęstwin boru ku nim chytrze umiały się podkradać. Bure misie też tu lubiły zaglądać. Podchodziły cichutko do płycizn rzecznych, a kiedy ryby stawały się mało przezorne, wnet machnięciem łapy zostawały na brzeg ciepnięte. Potem niedźwiedzie mlaskały swoimi ozorami po rybim przysmaku, zarazem bystrymi ślepiami goniąc za lotem pszczół, bo przecież, jak mawiał pluszowy Puchatek, „misie miód lubią najbardziej”. Pasły się tu i inne zwierzęta, których nie sposób wymienić. Wśród nich konie maści wszelakiej. Wytrwałe w biegu i parskające z niepokoju. Rżeniem zwołujące się dla gromadnego bezpieczeństwa.
W takich to czasach, przez naszych kronikarzy spisanych, żyli trzej bracia: Lech, Czech i Rus. Oni to wędrując na rozstajach dróg stanęli i uściskawszy się serdecznie, na trzy strony świata powędrowali. Jednym z nich był młodzieniec krzepkiej postury o bystrym spojrzeniu. Ten sam, co to na drzewie orła białego wypatrzył i gród wielgachny wzniósł, zwąc go Gnieznem.
Już wiemy, że mowa o słynnym Leszku, ojcu wszystkich Polan. On to z radości, że urodził mu się syn pierworodny, na polowanie z drużyną podążył, aby smakowitym mięsiwem gości suto podjąć. A że pod Gnieznem godnej zwierzyny nie było, dębowe i jaworowe lasy minąwszy, do brzegu rozległej doliny warciańskiej z drużyną myśliwych się skierował.
Po wyjściu z mrocznych borów drużyna przybyła nad warciańskie łęgi, gdzie słońce jasnymi promieniami ich przywitało i niebo błękitem zachwyciło. Zwierząt było tu w bród. Nie trza nagonek i podchodów. Tylko chyży koń, ramię sprawne do napięcia cięciwy łuku i umiejętność w ciskaniu ostrą włócznią. Leszek jako najsprawniejszy z myśliwych, niedźwiedzia i siłę saren wnet ukłuł. Kłopoty miał tylko z jeleniem, właścicielem wielgaśnego poroża, że aż dziw brał. Na niego to nasz książę miał największą chrapkę. A że dosiadał konia w szybkości równy jeleniowi, za nim się puścił i szybko od drużyny oddalił. Pędził tak, aż zmęczony rumak z sił opadł i trza było mu dać krzynę wypoczynku. Książę zsiadł z konia, na kobiercu gęstej trawy legł i wnet głęboko zasnął.
Tymczasem smolarze, którzy na zboczu doliny swe budy mieli, zaciekawieni hałasami polowania, w kije sękate i krzemienne siekiery uzbrojeni, ku śpiącemu Leszkowi się podkradli. Żyjąc na odludzi nie wiedzieli, że to władca ziem, na której zostali do prac osadzeni. Szli ku niemu po to, aby ograbić z broni, odzieży, no i odebrać konia. Na nic zdało się wyszarpywanie się księcia z krzepkich rąk napastników. Topór krzemienny zawisł nad głową pojmanego i ani chybi by ją roztrzaskał, gdyby nie niosący się z oddali tętent koni.
- Bywaj tu! – krzyknął książę. – Bywaj, moja drużyno!
Przestraszeni smolarze puścili ofiarę i w wielkiej trwodze zbiegli między oczerety. Tętent się niósł, narastał i nie upłynęło nawet chwil kilka, a na polanie pojawił się tabun dzikich koni. To nie drużyna książęca, lecz spłoszone dzikie rumaki uratowały życie księciu. Wkrótce przygalopowały i konie niosące pozostałych uczestników polowania. Książę opowiedział im swoją przygodę, a że w koniach był rozkochany, polecił w miejscu tym gród założyć i nazwać go Koninem.
        Tak powstało nasze miasto z domami i ulicami.
        A co ze smolarzami? Nie ma po nich śladu. Koni również nie wypatrzysz. Tylko wierzby, rosnące na nadwarciańskim grodzisku zwanym Kaszuba, o tej przygodzie pamiętają i wyśpiewują jesienią liśćmi złotem ubarwionymi. Kto w to wątpi, niech tam się uda nad Wartę i posłucha, a jeśli nie zechce, to niech jeszcze raz opowieść tę przeczyta i zachowa w sercu jako skarb największy.

Dworzec kolejowy w Koninie, początek XX wieku